poniedziałek, 14 listopada 2011

TIBILISI

Witamy po długiej przerwie i przepraszamy za opóźnienie w relacji - cierpliwość wynagrodzimy Wam regularnymi i częstymi postami.

***************************************************************


Ranek powitał nas słońcem. Zwinęliśmy obóz i po śniadaniu zjedzonym na parkowej ławce ruszyliśmy do Karola, który wcześniej zaprosił nas do siebie. Zastaliśmy go w jego sklepie z gitarami. Na nasz widok bardzo się ucieszył, zamówił taksówkę i zawiózł nas do swojego mieszkania. Przedstawił nam swoją rodzinę – synów Nikę i Miszę i teściową Ananidze. Żona Karola wyjechała do Turcji po zaopatrzenie do sklepu.
Dzień spędziliśmy z Miszą, który chętnie oprowadził nas po Tibilisi, pokazując nam 2 twarze tego miasta – turystyczną, nowoczesną i wzorowaną na architekturze zachodniej centralną część i przykurzone, trochę zapomniane, spokojne uliczki dzielnic mieszkalnych.
Miasto jest położone w dolinie rzeki i te naturalne położenie powoduje, że stolica jest bardzo wąska i długa, obrasta gąszczem budynków pas ziemi między wzgórzami a mętną wodą Kury. Na ulicach jest gwarno i kolorowo, na każdym kroku można kupić świeże owoce, chaczapuri, gorący chleb prosto z pieca, kwas chlebowy…
Prawdziwe oblicze kuchni gruzińskiej poznaliśmy jednak wieczorem. Po całym dniu zwiedzania Karol zaprosił nas na kolację do swojej ulubionej restauracji. Mała, przytulna knajpka położona w podziemiach starej kamienicy oferowała tradycyjne gruzińskie potrawy. Na stół błyskawicznie wjechała taca pełna specjałów gruzińskiej kuchni – chinkali, chaczapuri plus przystawki. Przy kolacji poznaliśmy też gruzińskie toasty – wznosi je zawsze gospodarz – tamada. Trwają one bardzo długo, toast to właściwie monolog ze stale powracającymi motywami zdrowia, pomyślności, szczęścia dla wznoszących go i ich rodzin. To, co w Polsce rozstrzyga się szybkim „na zdrowie!” - w Gruzji przeciąga się przez kilka minut. Wchodzenie tamadzie w paradę odbierane jest jako faux pas. To gospodarz wygłasza cały toast, czasem łaskawie pozwalając wznieść go gościom. W te wszystkie tajniki gruzińskiej etykiety wprowadził nas Karol, co później nam się zresztą przydało :)

Noc spędziliśmy w mieszkaniu Karola - starej secesyjnej kamienicy położonej w ormiańskiej dzielnicy. Rankiem po obfitym śniadaniu pożegnaliśmy się z rodziną naszego gospodarza. Karol wytłumaczył nam jak wyjechać z miasta i rozstaliśmy się z naszym przyjacielem pod stadionem Dinama. Cel – Gori, miasto narodzin Stalina.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz