niedziela, 4 września 2011

GRUZIŃSKA DROGA WOJENNA

Wcześnie rano obudziło nas słońce. Zwinęliśmy obóz i wpakowaliśmy się do ciasnej marszrutki jadącej z lotniska do centrum. Na śniadanie zjedliśmy lokalny przysmak – chaczapuri, które zapiliśmy kwasem chlebowym, sprzedawanym tu na każdym rogu prosto z olbrzymich beczek. Potrzebny był nam dostęp do Internetu, rozglądaliśmy się więc za kafejką. Żaden z miejscowych nie potrafił nam jej wskazać, więc Maciek spróbował w punkcie ksero, będącym jednocześnie sklepem z gitarami. Strzał w dziesiątkę. Właściciel sklepu, Karen (po polsku Karol), przez kilka miesięcy mieszkał wraz z rodziną w Polsce. Nie tylko pozwolił nam skorzystać z Internetu, ale zaprosił nas do siebie po powrocie z Kazbeku. Spędziliśmy kilka godzin rozmawiając na różne tematy. Okazało się, że trafiliśmy do dzielnicy ormiańskiej. Ormianie stanowią w Tbilisi całkiem pokaźną mniejszość narodową. W sąsiedztwie sklepu Karola pełno było sklepów, kantorów, kiosków i stoisk z przeróżnymi towarami. Zaopatrzyliśmy się w nich w prowiant na drogę, wypytaliśmy Karola o dojazd do stacji Didube i ruszyliśmy na marszrutkę do Kazbegi.






Po dotarciu na dworzec okazało się, że poszczęściło nam się – zdążyliśmy na ostatni busik tego dnia do górskiej wioski będącej bazą wypadową na Kazbek. Marszrutka wypełniona była po brzegi ludźmi wracającymi na wieś z zakupów w stolicy, nie byliśmy jednak jedynymi obcokrajowcami na pokładzie. Poznaliśmy parę Globtrotterów – Sabinę z Niemiec i Lukasa z Brazylii. Podróżują już od kilku miesięcy spokojnym, powolnym tempem, a ich celem są Indie.
Ruszyliśmy na Gruzińską Drogę Wojenną – szlak przekraczający Kaukaz, wybudowany jeszcze za cara dla ułatwienia tłumienia gruzińskich zrywów narodowych. Asfalt szybko przerodził się w szutrówkę. Bus zaczął podskakiwać na wybojach wraz ze swoją zawartością, czyli między innymi zakupami Gruzinów – warzywami, olbrzymimi arbuzami, pieczywem. My, ściśnięci jak sardynki w ciasnym wnętrzu, nie skupialiśmy się jednak na wstrząsach ani na zaduchu, ale na przewijających się za oknami i co raz to wyższymi górami.

Kierowca jadący GDW oprócz oczywistych zagrożeń dla zawieszenia samochodu w postaci dziur i wyboistej nawierzchni powinien być świadomy czysto indyjskich akcentów - krów. Te dostojne zwierzęta w Gruzji mają niezwykle uprzywilejowaną pozycję w ruchu drogowym. Takie obrazki jak krasula wypoczywająca w nieoświetlonym tunelu na środku drogi to normalna sprawa i nikogo to nie dziwi.









Po spektakularnym przejeździe busem czekała nas kolejna atrakcja. Wysiedliśmy z busika, grzecznie odmówiliśmy propozycji noclegu kobietom czekającym na turystów z marszrutki i zobaczyliśmy Kazbek. Była 19, powoli zachodziło słońce, niebo było bezchmurne. Na tle ciemnego błękitu rysował się potężny, charakterystyczny biały garb. Wydawał się jednocześnie bliski i odległy. Niżej, na tle góry wyróżniał się ciemny, przysadzisty monastyr Tsimba Sameba (Trójcy Świętej). Postanowiliśmy dojść do niego jeszcze tego wieczoru.
Po drodze zostaliśmy jeszcze zaczepieni przez Vasilija – właściciela rodzinnego hotelu i sklepu. Zachęcił nas do skorzystania z jego gościnności po powrocie ze szczytu, popierając swoje zaproszenie zeszytem pełnym referencji od polskich alpinistów. Na drodze do monastyru mijali nas mnisi, powracający z wioski do klasztoru. Zapadł zmrok, jakąś godzinę przeszliśmy przy świetle czołówek, aż zdecydowaliśmy rozbić się na najbliższej łące, wiedząc, że monastyr jest już bardzo blisko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz